czwartek, 26 marca 2015

Śląskie Towarzystwo Genealogiczne uratowane



ŚTG zostało uratowane

            Stało się to za sprawą Majki Rągowskiej, która zdecydowała się wziąć na siebie obowiązki prezesa. Mam nadzieję, że wszyscy członkowie ŚTG są z tego powodu niezmiernie zadowoleni. Jestem członkiem ŚTG z niewielkim stażem, ale uważam że to wspaniała decyzja. Majka oprócz energii jest bardzo zaangażowana w działalności wszystkich dotychczasowych działań Towarzystwa i stąd jestem pewien, że ŚTG rozbłyśnie nowym jaśniejszym blaskiem.

            Zarząd ukonstytuował się 16 marca i podzielił stanowiska zgodnie ze zdjęciami poniżej i ich charakterystyką.













            Na pierwszym 25 marca zebraniu pod wodzą nowego Zarządu prezes Rągowska podała do wiadomości decyzję Zarządu odnośnie podziału ról członków zarządu, a także wręczyła byłemu prezesowi Grzegorzowi Mendyce pięknie wykonane podziękowanie za dotychczasową pracę z podpisami wszystkich członków. Podziękowanie otrzymała także Marylka Odrowąż i szefowa biblioteki Mirka Gorczyńska.
Poniżej pozostałe zdjęcia.
















            Ponieważ na spotkanie przyszła zaproszona przeze mnie pani Aleksandra Wierzbicka, więc przedstawiłem ją zebranym, z prośbą o zachęcenie panią Olę do wstąpienie w nasze szeregi, na co odpowiedziała pozytywnie. Posiada dobrą znajomość komputera i wolę wzięcia czynnego udziału w działaniach jako woluntariuszka w skanowaniu dokumentów PUR w Archiwum Państwowym.

            Spotkanie zakończone zostało miłymi rozmowami w poszczególnych gronach, a zadowolenie na wszystkich twarzach obecnych było wyraźnie widoczne. Piękna sala biblioteki dodała spotkaniu uroku, co widać na załączonych zdjęciach.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 26 marca 2015

sobota, 14 marca 2015

Walne zebranie Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu



Czarne chmury nad Śląskim Towarzystwem Genealogicznym

            W dniu 3 marca 2015 odbyło się od dawna zapowiadane walne zebranie sprawozdawczo wyborcze ŚTG. Zebranie ze względu na remont biblioteki przy ulicy Wyszyńskiego odbyto w nowym miejscu przy ulicy Legnickiej 65 we Wrocławiu.
Zebranie nie wróżyło nic dobrego, gdyż prezes Grzegorz Mendyka od dłuższego czasu zapowiadał rezygnację nie tylko ze stanowiska prezesa, ale także z członkostwa w Zarządzie ŚTG. Najgorsze ze wszystkiego było jednak to, że nie było nikogo chętnego na następcę Grzegorza jako prezesa. Od kilku poprzednich spotkań trwały dyskusje, aby wyłonić kogoś na miejsce Mendyki jednak bez skutku. W tej sytuacji walne zebranie nie wróżyło nic dobrego. Jak ono się odbyło poczytajmy poniżej. 
Porządek dzienny Zjazdu ogłosił i poddał pod głosowanie ustępujący prezes i był następujący:

  1. Zagajenie,
  2. Wybór przewodniczącego Zjazdu i protokolanta,
  3. Sprawozdanie ustępującego Zarządu,
  4. Sprawozdanie finansowe ustępującego Zarządu,
  5. Sprawozdanie Komisji Rewizyjnej,
  6. Dyskusja,
  7. Udzielenie absolutorium ustępującemu Zarządowi,
  8. Wybór władz na kadencję 2015/2019,
  9. Ogłoszenie wyników wyborów i zamknięcie Zjazdu.
Porządek zebrania przyjęto jednogłośnie, a po wyborze protokólanta i przewodniczącego zebrania, głos zabrał ustępujący prezes Zarządu Grzegorz Mendyka składając sprawozdanie z dotychczasowej działalności. Poniżej kilka zdjęć z odbytego walnego zebrania.








Sprawozdanie ustępującego Zarządu jak i sprawozdanie komisji rewizyjnej przyjęto jednogłośnie, a zebranie udzieliło ustępującemu Zarządowi absolutorium. Następnie przystąpiono do najgorszego, a mianowicie do wyboru nowych władz. Z trudem  udało się wybrać 6-cio osobowy skład nowego Zarządu, do którego nie weszli Grzegorz Mendyka, skarbnik Ryszard Pawlikowski i kilku innych członków. Zdecydowana odmowa w nowym Zarządzie większości uczestników byłego Zarządu zaskoczyła zebranych. Pomimo wielu prób nie udało się ich namówić. 
Po wyborze członków nowego Zarządu nastąpiła przerwa, a nowo wybrany 6-cio osobowy Zarząd poszedł się ukonstytuować. Niestety po wznowieniu obrad okazało się, że nowy Zarząd nie zdołał się ukonstytuować, gdyż nikt nie chciał zostać prezesem. W tej sytuacji i konieczności opuszczenia sali, gdzie odbywał się Zjazd, ogłoszono że wybrany Zarząd dokona wyboru w innym terminie i powiadomi członków o swej decyzji na najbliższym zebraniu. Na tym zebranie zakończono.
Zaistniało poważne niebezpieczeństwo, że nie uda się ukonstytuować nowych władz, a wówczas ŚTG przestanie istnieć. W prawdzie Grzegorz Mendyka zapowiada, że nie wymawia się z pracy w ŚTG, jednak nie będąc w Zarządzie ŚTG jego dorywcza działalność nie będzie efektywna.
Trudno doszukiwać się przyczyn takiego stanu rzeczy i dlaczego do tego doszło. Jedno jest pewne, że Mendyka był przeciążony pracą i obowiązkami wynikającymi z pracy w ŚTG. Z jego energicznej działalności powstało dużo korzystnych społecznie inicjatyw. Wymienić tu trzeba działalność w Archiwum Państwowym, gdzie członkowie ŚTG na zasadzie woluntariatu skanują i digitalizują porządkując dokumenty byłego Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Współpraca z Centrum Historii Rodziny, gdzie członkowie ŚTG jako woluntariusze trzymają dyżury. Wyłącznie z jego pracy powstał pierwszy "Zeszyt ŚTG we Wrocławiu 1/2012" liczący prawie 200 stron. Podejmował mnóstwo innych pożytecznych inicjatyw korzystnych nie tylko dla ŚTG, ale dla społeczeństwa w ogóle. Wydaje się, że nowemu prezesowi trudno byłoby dorównać Mendyce w działalności. Nasuwa się więc pytanie, czy nie stąd wynika trudność wyboru nowego prezesa, bo nikt nie dorówna Mendyce i nie podoła tylu obowiązkom? Mendyka nie wymawia się od pracy i dalej chce prowadzić będące w trakcie inicjatywy. Nie chce być tylko prezesem, ani nawet członkiem Zarządu. Nasuwa się więc refleksja, że udział w Zarządzie przeszkadza Grzegorzowi w prywatnych planach i stąd taka zdecydowana decyzja? Może coś w tym jest, a jeśli tak, to aby podołać obowiązkom nowy Zarząd powinien zrezygnować z nadmiaru obowiązków ograniczając się jedynie do spotkań. Osobiście wolałbym aby tak się stało, niż żeby ŚTG całkowicie zniknęło, gdyż taka groźba istnieje jeśli nie uda się wybór nowego prezesa.                
Teofil Lenartowicz
Wrocław dnia 14 marca 2015



piątek, 6 marca 2015

Lot pod mostem Grunwaldzkim



Lot prof. Stanisława Maksymowicza pod mostem Grunwaldzkim


            Kilka dni temu 2 marca 2015 ukazał się w Gazecie Wyborczej Wrocław ciekawy artykuł z cyklu „Akta W” w którym podniesiono historyczny już temat przelotu samolotem pod mostem Grunwaldzkim profesora i jednocześnie pilota Stanisława Maksymowicza. Postawiono od dawna zadane pytanie, czy jest to prawda, czy tylko powtarzana legenda.


           
 



Pragnę ustosunkować się do tego wydarzenia, bo kilka tygodni temu zaprosiłem profesora Maksymowicza na pogawędkę do Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego, gdzie profesor z humorem opowiadał swoje przygody. 
 Powyżej z prawej prof. Maksymowicz, poniżej z lewej na spotkaniu w Śląskim Towarzystwie Genealogicznym

Zadałem mu ponownie zadawane od lat pytanie, a mianowicie, jak to było z tym przelotem pod mostem Grunwaldzkim? Profesor starym zwyczajem nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. 
Poniżej 3-ci od lewej prof. Maksymowicz w klubie lotników Loteczka we Wrocławiu


            Pragnę napisać kilka słów w tej sprawie i postawić własną ocenę. Najpierw jednak do rzeczy. Profesor Maksymowicz przekroczył już dawno wiek 80 lat i nie musi się obawiać kary o stworzenie zagrożenia życia ludzi na moście, zniszczenia mostu i samolotu, ani utraty licencji pilota na zawsze. Nie lata już samolotem, a nawet nie jeździ samochodem. Jeśli chce się gdzieś dostać siada po prostu na rower i pedałuje dojeżdżając do celu. Co go charakteryzuje? Humor, który nigdy go nie opuszcza.

            Weźmy pod uwagę pracę pilota w agrolotnictwie, który lata nad polem na tak zwanej zerowej wysokości i robi nawroty będąc ciągle nad ziemią. Mam na myśli wielu polskich pilotów latających w agrolotnictwie w kraju, a co jeszcze bardziej niebezpieczne w tropikalnych krajach w Egipcie, Sudanie, Etiopii i wielu innych. Pracowałem w agrolotnictwie i znam czyhające niebezpieczeństwa w takich lotach. Pilot ma wyznaczone na mapie pole, ma do niego dolecieć, opryskać go środkami owadobójczymi i wrócić. Pilot leci na zerowej wysokości nad polem i w pewnym momencie wyrastają mu przed śmigłem przewody wysokiego napięcia, telefoniczne, lub inne przeszkody. Jak się ma zachować? Nie poleci w lewo, w prawo i nie może się  przed linią zatrzymać. Może tylko drążkiem na siebie poderwać samolot przelatując nad linią, przelecieć pod nią, lub jeśli nie zdąży prosto w nią. Jest to po prostu los szczęścia. Jednemu się uda poderwać samolot i nie zawadzi o linię, inny w zależności od oceny przeleci pod linią, a jeszcze inny zahaczy o linię. Nie pomagały protesty, że linia nie była zaznaczona na mapie. Najwięcej było tych wypadków w których samoloty zahaczały o linię i wtedy w zależności od okoliczności był bardzo tragiczny wypadek, albo kończyło się tylko uszkodzeniem pokrycia samolotu. Mało bywało wypadków w których udawało się przelecieć pod linią, choć bywało tak, a przecież są to porównywalne odległości z odległością wody od mostu. Piloci którzy przelecieli pod linią nie robili tego celowo. Im się to tylko udało w zagrożeniu niebezpieczeństwem. Mało komu może się to udać.

            W tym momencie doszliśmy do setna sprawy. Wyobraźmy sobie jakby poczuł się profesor Maksymowicz, gdyby potwierdził swój przelot pod mostem, a jakiś pilot chcąc go powtórzyć spowodował katastrofę i sam zginął. Zahaczenie o most, lub kontakt podwozia z wodą zakończyło by się niechybnie bardzo tragicznie. Zostawmy więc w spokoju ten temat i nie rozważajmy go, aby nie sprowokować w głowie jakiegoś pilota tego nierozważnego pomysłu. Poniżej przedstawiam link do filmu z przed lat o powyższym temacie.
Teofil Lenartowicz
Wrocław, dnia 6 marca 2015